Szukam właśnie do swojego działu marketera. W pierwszej chwili pomyślałem – to dobra okazja do stworzenia świetnej strony lądowania, która pokaże wszystkie zalety pracy w firmie, to jakie mamy cudowne biuro i że kawa jest za darmo, a ja jestem najlepszym szefem jakiego kiedykolwiek mogli spotkać ?.
Chciałem poczuć się dobrze
Ta strona miała być swego rodzaju testem mojej skuteczności jako marketera. Bo przecież rekrutacja to swego rodzaju sprzedaż, gdzie firma pręży swoje muskuły, aby skusić potencjalnego klienta… przepraszam, kandydata do pozostawienia swoich danych w formie CV. Przy takim podejściu każde wypełnienie formularza mogę traktować jako konwersję, a wysokość tej konwersji jako miarę mojego sukcesu???. A jako, że jestem całkiem niezły w te klocki, to sukces był łatwy do osiągnięcia. Plan idealny, aby połechtać swoją próżność.
To było głupie
Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym mocniej nabierałem przekonania, że to jest głupie. Dlaczego? Bo budowanie swojego ego liczbą przesłanych CV jest bez sensu. Tym bardziej setek standardowych CV wypełnionych zbiorem przypadkowych danych w myśl zasady „lepiej napisać więcej, może ktoś akurat szuka marketera z umiejętnością gry na kobzie”.
Wreszcie do mnie dotarło – człowieku, jeśli dla swoich handlowców chcesz zdobywać dobre jakościowe leady, to dlaczego w swoim przypadku idziesz na… ilość? Niby oczywisty wniosek, jednak my marketerzy – w tym ja – często zachwycamy się ilością zamiast skupić się na jakości.
Off topic: zachwycanie się niewłaściwymi danymi, np. ilością leadów, zamiast ilością wartościowych leadów, to częsty problem działów marketingu. Czasem sam wpadam w tę pułapkę. Trzeba mieć silne ego, aby sukces mierzyć właściwymi kryteriami, a nie tymi, które są dla nas wygodne.
Jak w przypadku rekrutacji zapewnić jakościowych kandydatów?
Zastanawiając się jak mogę ograniczyć ilość CV do garstki tych na prawdę interesujących doszedłem do wniosku, że pierwsze co muszę zrobić, to zniechęcić osoby niezdecydowane, nie przekonane lub myślące inaczej. Jak chcę to osiągnąć?
1. Nie przesyłajcie CV
Po pierwsze zamiast prosić kandydatów o CV, które już pewnie mają gotowe, chcę aby wypełnili ankietę. To podejście pozwoli mi uzyskać dane, które są dla mnie istotne, eliminując jednocześnie zbędny szum informacyjny. Dzięki ankiecie łatwiej będę mógł porównać kandydatów. A przede wszystkim będę wiedział, że ktoś jest na tyle zaciekawiony ofertą, że jest w stanie poświęcić mi kilka minut.
2. Nudna branża
W kolejnym kroku pokazałem, że branża, w której działamy nie jest seksi. To nie jest kolejny SAAS na miarę BRAND24, Livechat czy SALESmanago. Aby robić w niej naprawdę dobry marketing trzeba się nagimnastykować. Zresztą sam przeczytaj jak brzmiał ten nudny akapit o nudnej branży:
GRUPA WOLFF to polska firma działająca w sektorze B2B. Dostarczamy urządzenia i know-how dla zakładów przemysłowych. Z kilku ważnych obszarów naszej działalności najmocniej skupiamy się na dziedzinie bezpieczeństwa wybuchowego i pożarowego. Jeśli w tym momencie umarłeś/aś z nudów lub uciekłeś/aś sprzed komputera w obawie przed mało seksi branżą, to być może ta praca nie jest dla Ciebie ?. Jeśli jednak nadal Tu jesteś i wiesz, że każda branża zasługuje na dobry marketing, to zapraszam do kolejnego punktu.
3. Nasza firma nie jest doskonała
W kolejnej części ogłoszenia chciałem pokazać, że nie jesteśmy firmą doskonałą. Przedstawiłem szczere wyznanie naszego prezes:
Bartek, nasz szef kiedyś powiedział: Nasza firma nie jest doskonała… chyba żadna nie jest. Robimy wszystko co w naszej mocy, żebyśmy stanowili jeden, zgrany zespół, który nawzajem się wspiera. Chcę, aby GRUPA WOLFF była jeszcze lepszym miejscem pracy. Dużo w tym kierunku zrobiliśmy, ale jeszcze więcej przed nami.
Nic dodać, nic ująć.
Przedstawiłem to wyznanie jako wadę, mam jednak świadomość, że można je odebrane zarówno jako wadę, jak i zaletę naszej firmy. Powiem więcej – liczę, że osoba, która zdecyduje się aplikować odbierze je pozytywnie… że poczuje, iż szczerość i prostolinijność to wartości. Dlaczego? Bo jestem przekonany, że w branży B2B nie chodzi jedynie o liczby i dane, ale także o normalność i emocje.
4. To nie koniec
Te trzy zniechęcające elementy przedstawiłem na stronie wprost. Każdy wie, jaki jest ich cel – zniechęcić niezdecydowanych. W rzeczywistości jednak jest jeszcze jedna wada pracy w naszym zespole. Osoba, która zdecyduje się na aplikację musi co najmniej nosić znamiona tzw. człowieka “one man army”.
Mariusz Łodyga w jednym z ostatnich artykułów pisał ile osób powinno pracować w dziele marketingu i jak powinny się dzielić swoimi kompetencjami. Wniosek był taki, że kompetencje te powinny być mocno podzielone, a każdy z członków zespołu powinien specjalizować się w wąskim zakresie. Trudno się nie zgodzić z postawionymi w artykule tezami, jednak rzeczywistość wygląda inaczej.
W małych zespołach marketer posiada jedną, dwie umiejętności, w których jest naprawdę niezły oraz kilka innych, które także ogarnia na co najmniej zadawalającym poziomie. Np. osoba tworząca teksty, może także umieć je formatować, dodać na stronę internetową – do czego bywa potrzebna podstawowa znajomość HTMLa, dobrać i przygotować grafikę, znać podstawy SEO, dodać do kampanii marketing automation, wypromować w mediach społecznościowych.
To na prawdę nie jest rocket science. Wiele z tych czynności bazuje na zdobytym know-how, szablonach i wypracowanych praktykach. Przykładowo jeśli w ostatnim czasie określiliśmy jakie formaty postów na LinkedIn nam się sprawdzają, to operujemy nimi przez dłuższy czas. Nikt nie wymyśla czegoś nowego przy każdej publikacji – co nie znaczy, że nie testujemy i nie szukamy nowych rozwiązań 🙂
To tyle na ten moment. Pozostajemy jednak w kontakcie.
Myślisz podobnie – napisz do mnie
Ogłoszenie oraz ankieta, o której piszę wyżej niebawem ujrzy światło dzienne. Jeśli jednak już teraz czujesz, że możemy stworzyć zgrany zespół, to daj mi znać w komentarzu lub napisz wiadomość prywatną. Chętnie porozmawiam.
Pozdrawiam serdecznie.
Sebastian Gruszka
?